Pół żartem, pół serio: Czajniczek.

Wieczór. Chyba nawet późny. Jak przystało na prawdziwą, wyczekiwaną przez wszystkich wiosnę, pizga mroźnym złem, a niebo wyraźnie sygnalizuje, że zaraz zacznie zacinać deszcz. Zaczynam się powoli zastanawiać, czy jaja nie przymarzły mi do spodni.
Umęczeni wyprawą zakupową szukamy ciepłego miejsca, gdzie można siąść na dupie i napić się czegoś po czym będzie można kierować samochodem. Szybki przegląd znanych miejsc – wychodzi na to, że trochę jedzie patologią. Poza knajpami z piwem, knajpami z browarem i knajpami z wódą nikt nie zna innych lokalizacji. Teoretycznie jest jeszcze McDonald, ale widok rozwrzeszczanej, macającej się po kątach gimbazy nie jest czymś, czego potrzebuję do szczęścia.
Trafiamy do herbaciarni. Tak. Jakimś sposobem odpowiednie dwie szare komórki zderzyły mi się we łbie przypominając o dziwnej knajpie gdzie nie ma alkoholu i rozwrzeszczanych dzieciaków. Mam tylko nadzieję, że nie będzie też starszych pań pogrywających w bingo, lub przekomarzających się, który ksiądz rzucił ostatnio wznioślejszym kazaniem.

Wchodzimy. Jest ciężko. W powietrzu zapach czegoś, co przywodzi na myśli słonia przedzierającego się przez kwieciste zarośla, dziwnego żółtoskórego człowieka moczącego dupę na polu ryżowym, oraz mieszankę aromatu gandy, tytoniu waniliowego i kremu którym ś.p. Babcia smarowała sobie pięty żeby jej nie pękały. Ogólnie jebie jakimś nowym, nieznanym dramatem.
Stojąc zdezorientowani jak Trynkiewicz w celi z sodomitami, rozglądamy się dookoła. Jakieś słoiki na półkach, jakieś czajniki, wszędzie wisi pełno szmat, z głośników dobiegają dźwięki niewiasty pośpiewującej przy akompaniamencie jakiejś kobzy, czy innych skrzypiec zrobionych pewnie z kawałka kija i koziego jelita.
Totalny kosmos.

Sympatyczna Pani Gospodarz prowadzi nas w stronę jednej z wiszących szmat, za którą ukazuje się… UOooooooooooooo… pokoik! Dwa na dwa metry, maleńki stolik wysoki na 30 cm, dookoła jedno wielkie siedzisko, miękkie ściany, wszędzie wiszą jakieś materiały, ciepło, cicho, przytulnie, ja tu chcę zamieszkać!!!

Dostajemy karty menu mówiące równie dużo, co napisany odręcznie przez 60letniego lekarza wypis ze szpitala. Jakieś nazwy, jakieś znaczki, myślałem, ze tu będą jakieś zdjęcia tytek albo… ja wiem, obrazki z owocami czy coś, tymczasem na liście widnieją pozycję przywodzące na myśl nazwy zaklęć z H. Pottera, albo cytaty z jakiegoś łacińskiego atlasu chorób wenerycznych. Co to kurwa jest Żelazna Bogini Miłosierdzia?!?! Jakiś pornos?!!?
Po natrafieniu na Jaśminowe Smocze Perły wymiękam. Wygrzebuję się z pokoiku, zakładam buty, idę po pomoc.
– dzień dobry, nie chcę wyjść na ignoranta albo prostaka, ale pomocy. Ja nie wiem o co chodzi w tej karcie, do tej pory napicie się herbaty oznaczało jedynie zalanie torebki wodą!

Jestem naprawdę pełen podziwu dla Pani Gospodarz, która cierpliwie podsuwała mi pod nochal słój po słoju czekając, aż powącham, pomyślę, pomlaskam, a jeszcze większym podziwem darzę Ją za to, że nie wybuchnęła śmiechem, gdy rozpędzony w wąchaniu bez mała wsadziłem nos w koszyk z napiwkami biorąc go początkowo za kolejny zbiornik z jakimś magicznym suszem.
Po kilku minutach wybór został dokonany. Jakieś coś z czekoladą i to drugie z kwiatem czegoś tam. Wpełzam znów do nory i moszczę się na legowisku.

Cisza, spokój. Zmienia się muzyka. Kobzę zrobioną z patyka i jelita zastępuje rytmiczne postękiwanie jegomościa połączone z cichym pluskaniem strumyka. Zupełnie jakby ktoś nagrał odgłosy sraczki. Rozglądamy się po norce: wszędzie wokół jakieś materiały, na ścianach, na suficie, na oknie, nawet w drzwiach dynda jakby parawan. Bosko.

– wiesz co mi to przypomina? Człowiek jak był mały, to budował sobie bazy, twierdze, domki z poduszek, koca, kołdry, później chował się w tym z książką i mógł tak przesiedzieć cały dzień.
– o, to to, a później nie chciał z tego wyjść.
– a może bym coś takiego zrobił u siebie – rozmarzam się – w końcu jest też miejsce w mieszkaniu, skąd mógłbym wystawić stół i przeniósłbym tam kanapę i porozwieszał koce i powrzucał pełno poduszek i…
– …i później wszystko by ci śmierdziało obiadem, bo przypominam że masz tam okno z kuchni na pokój.
No tak. Ciężko byłoby stworzyć relaksującą atmosferę pośród materiałów przesiąkniętych zapachem odgrzewanego, mamusinego bigosu i kiełbasy z cebulą.

Zanurzam się głębiej w legowisko. Fantastyczne miejsce.
Nagle odsłania się kotara, wchodzi Pani Gospodarz. Na tacy wnosi dwa czajniczki, filiżanki, ciasto… Uderzenie w twarz. Zapach dobywający się z czajniczków jest jak cios toporem w potylicę. Ogłusza. Otumania. Wręcz otępia. Podnoszę pokrywkę jednego z czajniczków, wąchamy… aromat wdziera się do wnętrza głowy, wypełnia ją po brzegi wyciekając uszami, cebulkami włosów, porami na całym ciele. Szok.
Nalewam pierwszą z herbat. Bierzemy po filiżance, przykładamy do ust, delikatny łyk…

…chciałoby się mówić, pisać, krzyczeć o aromacie, o bukiecie, chciałoby się myśleć o tym bogactwie które działo się w ustach, które zapełniało kubeczki smakowe od a do z, o tej kompletnej, pozbawionej jakichkolwiek niedociągnięć symfonii smaków, chciałoby się oddychać tylko i wyłącznie tym aromatem przepełniającym człowieka od ust, po czubek głowy, po czubki palców stóp, chciałoby się…
…ale z moich ust dobywa się jedynie:

– o kurwa.

Obok mnie rozlega się cichutkie:

– mhm… tak.

*****

Dzień później. Wieczór.
Nie wytrzymałem dłużej, niż jeden dzień. Godzina prawie 21. Z wywieszonym jęzorem lecę do herbaciarni licząc, że jest jeszcze otwarta. Chcę kupić coś na wynos. Chcę wepchnąć nos do każdego z tych pojemników, chcę znów poczuć te symfonie smaków, siorbać, mlaskać, ciamkać, smakować, pieścić językiem, tylko skąd ja kurwa u siebie wezmę czajnik do przelania tego dziadostwa?!
I czym to zaparzę? W słoiku?!

Zdążyłem. Kupiłem. A w mieszkaniu znalazłem czajniczek. W kwiatki malowany.
Dzień dobry, to ja. Prawdziwy Samiec. Z porcelanowym, kwiecistym czajniczkiem w dłoni.
Niech znów się zacznie orgia.

Możesz również polubić…

11 komentarzy

  1. Unknown pisze:

    Z ciekawości. Ile za porcję tego napoju?

  2. Agniecha pisze:

    Na czajniczek można nałożyć takie sympatyczne ubranko również ze szmaty, wtedy herbata wolniej stygnie. Też mogłoby być w kwiatki.

    PS.domki z koca i poduszek do czytania książek też budowałam dawno temu.

  3. 30lat pisze:

    Na miejscu – ok. 8,0-naście za czajnik, na wynos 7,0-naście za 50g 🙂

  4. Anonimowy pisze:

    Herbaciarnie to jest to:) Tylko ostrzegam- herbata uzależnia. I to bardzo:)

  5. Anonimowy pisze:

    Chłopie, jak tak dalej pójdzie to Ty się do nastepnego wydania "Lubiewa" załapiesz…

  6. Heretyczka;] pisze:

    Dojrzewasz! jesteś jednym z nielicznych którzy nie zatrzymali się na etapie 13to latka a potem tylko rośli i zmieniali zabawki na większe.
    Już nie tylko tanie piwsko ale i trunki znacznie szlachetniejsze!
    No brawo – już nie jesteś zwyczajnym samcem- jesteś MĘŻCZYZNĄ. 🙂 😉

  7. Anonimowy pisze:

    Stary… a jak szisze tam potrafią rozpalić 😀 Dym można nożem kroić.

  8. Krzysztof pisze:

    Trafiam tutaj 5 lat później, czytam i śmieję się sam do siebie 🙂
    Fajny styl.
    Istnieje jeszcze ten lokal?

  9. 30lat pisze:

    Jest, działa, ma się dobrze.
    Polecam do herbaty ichniejsze brownie 😀

  10. Krzysztof pisze:

    A mają jakiś adres, bo nie mogę znaleźć?

Skomentuj 30lat Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *