Byle do zdrowia.

Późne popołudnie, sala gdzieś w ośrodku rehabilitacyjnym. Trzymając się stołu spoconymi dłońmi, próbuję po raz kolejny dociągnąć stopę do tyłka.

Nawet jakoś to idzie. Ból radośnie sobie skacze po organizmie: to ścięgno, to mięsień, za chwilę znów z nóżki na dupkę przejdzie, by w ułamku sekundy prysnąć sobie w kierunku lędźwi. Klnę na wszystko jak leci, pocę się jak świnia, po prostu kolejny cudowny dzień.

A to wszystko po to, by w sobotę być już gotowym, by bezpiecznie zejść do dziury i wyjść na powierzchnię, by pod ziemią czerpać pełnymi garściami, tarzać się w błocie, nurzać w ciemności i obijać biodra o skały. Jest motywacja, jest zapał, będzie dobrze.

…cztery metry od mojego łóżka, siedzi facet. Coś około 50 lat. Usadowili jegomościa na krześle, oparli o kozetkę tak, by jej oparcie utrzymywało jego klatkę piersiową. Bo sam nie jest w stanie jej utrzymać. Pacjent dostaje czerwoną taśmę: szeroką na 15-20 cm, długą może na 4 metry. Zadanie do wykonania: zgarniać ją prawą ręką.

I tak oto pocimy się, ja – męcząc dupsko z nogami, on – próbując po raz kolejny zacisnąć dłoń i pociągnąć kawałek czerwonego materiału. On i ja. On: człowiek po wylewie cieszący się z tego, że powoli jest w stanie utrzymać się na nogach i już delikatnie rusza palcami prawej dłoni. I ja: szczeniak, który dokręca sobie nogi, by wpakować dupsko gdzieś pod ziemię, tak ot, dla satysfakcji, dla przyjemności, dla zabawy.

Zabawa vs walka o normalne życie.

Sorry, taki klimat.

*****

Późny wieczór. Mkniemy Srebrną Strzałą pochłaniając kolejne kilometry. Cały czas chodzi mi po głowie scenka z ośrodka rehabilitacji. Coś mi nie daje spokoju. W końcu rodzi się myśl:

– Wiesz, tak jeszcze dumam o tym facecie po wylewie. Niby po jednej stronie prawdziwa tragedia a po drugiej ja, szykujący się do zabawy, ale… W końcu ta cała moja aktywność sprawia, że mogę pracować, odprowadzać składki, finansując tym samym leczenie faceta po wylewie. Przecież ja bez tych ćwiczeń, aktywności, mógłbym się stać w pewnym momencie równie chory jak on.

Tak, zdecydowanie, to jest dobre wytłumaczenie mające uzasadnić moje prawo do zajmowania kozetki “bo dziura w dupie i nóżki bolą” w momencie, gdy mógłby z tego miejsca korzystać kolejny gość po wylewie.
Tak, nastąpiło samousprawiedliwienie.
Prawie skuteczne.

Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. Myszka pisze:

    Idąc dalej tym śladem, raczej lepie teraz zniszczyć ” ból dziury w dupie i nóg” , po przecież za kolejną dekadę lub dwie te bolączki mogą być sporo większe, a czasu na kozetce spędzi się sporo więcej. W tym czasie sporo dłuższym przecież ze dwóch powylewowych mogłoby tam zalegnąć 🙂

    Do zdrowia człowieku, pędź z powodzeniem do zdrowia

  2. Jezus pisze:

    Zdrowie jest najważniejsze.
    Nie marudź.

Skomentuj Myszka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *