Tatry

Ciekawa rzecz w sumie…
….bo przygotowując się do najbliższego wyjazdu, z jednej strony nie wychodzę zakresem wykonywanych czynności poza to, co robiłem szykując się na Jurę, lecz z drugiej strony jest jakoś… Obco. Jakbym miał jechać nie w inny rejon, ale do innego świata.
Gdzieś we łbie tkwi obawa przed Tatrami. Bo to nie skałki 100km od domu, bo tam jest z czego spaść, bo tam są “prawdziwe” jaskinie. Sraty taty. Równie łatwo można się zabić w Czarnej, co i w Cabanowej. Wystarczy tylko mieć odpowiedniego pecha.
Pakuję się. Przeglądam sprzęt. Porównuję stan z listą. Sprawdzam notatki. Co chwilę dopisuję coś do listy.
Zupełnie, jakbym miał wyjechać na pół roku w środek dżungli. A przecież najbliższa wyprawa nie różni się niczym od dotychczasowych dziur! No, może trochę głębiej i trochę dalej. I ciut dłużej na dole. Skąd więc te wszystkie emocje?
…bo to Tatry? Bo nigdy tam nie byłem? Bo muszę dopytywać, jakie mam zabrać ciuchy, bo nawet nie mam pojęcia, czy tam gdzie idziemy jest jeszcze śnieg?!
To będzie ciekawe doświadczenie. W końcu do tej pory, jaskinia była celem samym w sobie. W chwili obecnej, droga przez Tatry jest czymś, co stoi pomiędzy mną, a wejściem do dziury. Pytanie brzmi: czy ten przemarsz sam w sobie stanie się jakąś wartością? Czymś, co wzbudzi jakiekolwiek pozytywne emocje? Czy może znienawidzę wielogodzinne targanie gratów pod górę i zatęsknię za płaską Jurą?
Jestem tego ciekaw.
*****
W międzyczasie domyka mi się we łbie ostatni wyjazd. Wyklarowały się dwa jasne wnioski, o których warto będzie pamiętać:
– Na ciasne szczelinówki nie warto brać kamery. Nie ma dla niej miejsca – to raz. Dwa: N8 lepiej się sprawdza w takich warunkach.
– Spadek po Jaskini Dującej, czyli kwestia pchania się w dziury: jeśli był problem z zejściem, to przy wyjściu mogąc korzystać z obejścia – należy to zrobić. No chyba, że to Jaskinia Dująca i miejsce, z którym mam do wyjaśnienia jedną taką kwestię… 😉
I chyba miło było w końcu ruszyć się gdzieś poza standardowy teren. Poza Jurę, w Beskidy.
Zobaczymy, jak w tym wszystkim odnajdą się Tatry…
*****
Środa wieczór. Siedzimy w klubie. Pochylony nad szkicem technicznym, próbuję wyliczyć, ile kawałków liny będzie nam potrzebne na dojście do celu. Mnożą mi się karabinki, plączą słupki, w głowie brzęczą jakieś plakietki.
Kawałek dalej, przy wielkim stole kilkoro klubowiczów planuje sobie zejście do innej jaskini. Rozglądam się po pomieszczeniu.
Na ścianach mapy i szkice dziur. Jakiś plakat ze wspinającym się kolesiem. Kilka węzłów, mała biblioteczka poświęcona górom i dziurom. Nad stołem papierowe nietoperze. Po lewej magazyn.
Gdzie ja do cholery trafiłem?
Przecież to nie ma nic wspólnego z beztroskim, weekendowym czołganiem się w błocie. Tu są jakieś plany, wyliczenia, tu nie ma miękko i pluszato i piwo pod wyjściem. O co tu chodzi?!
Po co? Dlaczego?
Oby było warto.