Maraton pokazał swoje prawdziwe oblicze dopiero po odwiedzeniu Jaskini Suchej. Nagle okazało się, że nastąpił koniec szybkiego brykania pomiędzy jaskiniami / schroniskami położonymi niedaleko siebie. Nadeszła pora, gdy należało ruszyć na pd-wschód, brnąc w ciemnościach i deszczu .
Byłem ciekaw, jak poradzę sobie z takim spacerkiem: z jednej strony kolano jeszcze potrafiło boleśnie o sobie przypomnieć, a z drugiej strony nawet plecak zarzucony na grzbiet nie powinien stanowić problemu w chwili, gdy poruszaliśmy się praktycznie cały czas po równym terenie.
Krok za krokiem sunęliśmy przez ciemność, zaczepiając na chwilę o obiekty, które były równie małe, co i nieciekawe:
Brama Laseckich
Komin w Rzędkowicach
Schron podskalny w Lechworze **
Okiennik Rzędkowicki
Garaż w Rzędkowicach
Jaskinia Sopli Lody
schron przy Jaskini Sopli Lodu **
schron w Bibliotece **
Tak naprawdę najważniejszą chwilą na tym etapie był moment, w którym pomimo deszczu i mokrego drewna udało nam się rozpalić maleńkie ognisko.
Nie da się ukryć: kiełbacha radośnie skwiercząca nad ogniem miała zbawienny wpływ na morale…
Tak, to co widać po prawej stronie ogniska, to minipizza. Pierwszy raz widziałem, by ktoś próbował podgrzać ten wynalazek za pomocą ogniska. O efektach gastrozabiegu może mówić nie będę – najważniejsze, że kuchmistrz był zadowolony ze swojego dzieła.
Po wchłonięciu świńskiego truchła, zaczęliśmy się powoli zbierać w dalszą drogę.
Akurat nie padało – szkoda było zmarnować takie warunki…