2018

Sobota. Wrzucam na grzbiet lekki plecak, w plecaku woda, coś słodkiego, czołówka na wszelki wypadek. I sporo miejsca, bo gdy zrobi się cieplej, będziemy mogli zrzucić z siebie polary/kurtki. Wtedy plecak będzie jak znalazł.
Ruszamy asfaltową drogą idącą delikatnie w górę.
*****
Po półtorej godziny siedzimy przy stole tam, skąd wyszliśmy. Przed nami plansza Scrabblea i kubki z kawą. Może mózgowo uda mi się coś wygrać, jeśli fizycznie pokonało mnie pierwsze, minimalnie pochyłe zejście.
*****
Niedziela. Wypoczęci, odrobinę rozleniwieni zbieramy się do wyjazdu. Szybki, weekendowy wypad ma się ku końcowi. Taki bez jaskiń, taki spacerowy, taki płaski, z małymi-wielkimi wyzwaniami jak podejście pod skolnitowski wyciąg.
Chwytam w lewą rękę torbę pełną kilogramów pięciu, w prawą spakowane w walizkę kilogramy trzy i ruszam schodami w dół.
Po trzecim stopniu w dół uświadamiam sobie, że czeka mnie o wiele więcej pracy, niż mi się wydawało.
Jprdl.