• "date": "2 września, 2017"
  • "title": "Wycinki"

Wrzesień się zaczął. Bezczelnie, bezlitośnie, bez wyrzutów sumienia. Dopiero był maj, dopiero był czerwiec, dopiero co wściekałem się na 9 tygodni odstawienia wszelkich form ruchu. Dopiero co liczyłem cicho na to, że może w sierpniu już coś, dopiero wściekałem się, że najszybciej we wrześniu, dopieroliło nam życie w te wakacje.

To były ciężkie, bardzo ciężkie miesiące. Czas jakby skumulował się w dziwnej, upakowanej formie i zawisł gdzieś pomiędzy Katowicami, Gliwicami, Zabrzem a Trzebinią. Kolejne pomysły i radości rozbijały się o ranty tego czworoboku, który narzucił schemat działania najparszywszy z parszywych: bez jakiejkolwiek szansy na chwilę dla siebie. Ale udało się, przetrwaliśmy. Nawet zaliczyliśmy trzy dni poza światem. No i jakoś tak zrobił się wrzesień.

Tegoroczne lato składało się z wycinków. Strzępów. Kawałków czasu rozszarpanych przez cztery paszcze Katowicko-Gliwicko-Zabrzańsko-Trzebińskiego czworokąta. Wszelkie obrazy ostatnich miesięcy, to niepełne historie, urywki, kawałki momentów, które nie stanowią spójnej całości. Działo się wszystko wszystkiego i dużo dużości. Nie ma pojęcia, jaki sposobem ten zsyp może stanowić ciągłą linię na osi czasu, skoro wszystko do siebie nie pasuje, nie wiem, sam nie wiem. Czuję jakby zwiały gdzieś bokiem maj i czerwiec i lipiec i sierpień też.

Najbardziej bolesne jest to, że nie widziałem w te “wakacje” nieba. Nie widziałem rozpościerającego się nad głową błękitu, takiego sięgającego od horyzontu aż po horyzont, bez zabudowań, ścian, murów, bez obcych ludzi. Nie oderwałem się od ziemi. Jedynie wycinki przebijające pomiędzy betonem a zadaszeniem przypominały boleśnie, że coś mija, że coś nie zostało przeżyte, coś zostało wypuszczone z ręki, że straciliśmy bezpowrotnie cztery miesiące naszego życia.

A jednak jak zwykle ma to jakiś głębszy sens. Przeczołgaliśmy się przez zaciski braku czasu, ominęliśmy najparszywsze z want przekroczonych terminów i nadal stoimy, jesteśmy, idziemy. Może i było ciężko, ale teraz możemy sobie pozwolić na luksus planowania. Jeszcze skromnego, jeszcze nieśmiałego, ale już planowania. Bo to co było najpaskudniejsze, już jest za nami.

D-Day za nami. Omaha zdobyta.