• "date": "3 grudnia, 2017"
  • "title": "Ładowanie"

Czasami zastanawiam się, jak bardzo komiczna jest Czarna Dziura. Jak bardzo rozdmuchana jest jej forma w stosunku do tego, co tak naprawdę się za nią kryje. Oto bowiem mamy blog, miejsce, które poświęciłem swoim jaskiniom. Lokalizację, do której trafiają wszelka podziemno-egzystencjalne przemyślenia, których forma czasami bawi, a czasami sprowadza na Czytelnika chęć wsadzenia sobie łopatek miksera w oczy.

Czym jest czarnadziura? Czym są jaskinie, jak bardzo uczestniczą w moim życiu i jak bardzo moje życie związane jest z nimi? Przecież obiektywnie patrząc, w ciągu ostatniego roku zszedłem pod ziemię może 6-8 razy, więcej stękam na temat kolana niż opowiadam o kolejnych obiektach, od półtora roku nie wszedłem na nic wyższego, niż 10 metrów. Tak naprawdę przestałem istnieć speleologicznie, przestałem uczestniczyć. Nawet nockowego facebooka oddałem na jakiś czas, bo nie mogłem patrzeć na to, jak inny dobrze się bawią. Bo żal dupsko ściskał.

Czasami wydaje mi się, że sposób w jaki przeżywam każde, najkrótsze zejście pod ziemię, rozdmuchany jest do rozmiarów trzydniowej wyprawy do Syfonu Dziadka. A przecież jedyne na co mnie stać, to wlezienie na dno Studniska. Oczywiście o ile po drodze uda mi się wszędzie przepchnąć zad. Oglądam zdjęcia z wypraw znajomych, przyglądam się temu co robią na drugim końcu świata, staram się ze zdjęć wchłonąć jak najwięcej atmosfery tamtych miejsc, wydarzeń, a później wracam do swojej małej speleopiaskownicy i po raz dziesiąty układam tę samą trzydziestometrową linę z zaangażowaniem równym przygotowaniu kilometrów sznura do zejścia na dno Ziemi. Jak dzieciak, który naoglądał się w TV “Szybkich i wściekłych”, a teraz bawi się samochodzikami przeżywając nieziemsko rozdmuchane scenariusze.

Trochę to wszystko żałosne.

Ale chyba tylko to mi już zostało: celebrowanie nawet najmniejszych, najbardziej bagatelnych dziurek. Wyciąganie przeciw nim wielkiej kartki z listą rzeczy do zabrania, listą, której 80% pozycji muszę wykreślać, bo tworzona była pod tatrzańskie realia. Ślęczenie godzinami nad mapami i planami, które tak naprawdę można zapamiętać w 10 minut. Pakowanie sprzętu, ciuchów, ładowanie akumulatorów, wyliczanie wody… Kruwa nać, przecież to wszystko to jaskinie, do których można wejść ze świeczką i trochę cieplejszą bluzą na grzbiecie!

…a mimo to, celebruję. Wyczekuję. Ładuję aparat, czyszczę kartę, sprawdzam czy kombinezon cały i czy gumowce wziąć te zwykłe, czy neoprenowe, żeby mniej do noszenia było.
Chyba tak wygląda starość. Człowiek myśli, że nadal uczestniczy w czymś wielkim, przeżywa rzeczy wielkie. A tak naprawdę cieszy się, gdy uda mu się nie zesrać w nocy przez sen.

Wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie przystopować, ale nie myślałem, że to będzie tak bolesne.
I że stanie się to tak szybko.

*****

W styczniu Oman.
Nawet nie mam siły na zazdrość.

*****

Tymczasem gdzieś pod ścianą po lewej ładują się aku na jutro. Kolejna mała, nie znacząca nic wypra… Kolejna mała wizyta w dziurze, nie znacząca nic  w perspektywie tego, co się dzieje wokół. Pójdę się trochę pookłamywać, że robimy coś wielkiego, że wejdziemy tam, gdzie nie każdy ma odwagę wejść. Pocieszę się trochę w swoim małym, zakłamanym świecie. I może przez chwilę będzie mi lepiej.

A później będę mógł wrócić.
Bo mam do czego wracać.
I to się liczy.