Powoli otrząsam się po kwietniu.
Jak co roku, musiał przynieść swoje wątpliwe atrakcje, musiał przewrócić wszystko do góry nogami i nawrzucać kamieni w już zacierające się tryby.
Udało się, udało się to przetrwać.
Udało się przeżyć histpat, udało się przeżyć stratę, tylko nie udaje się pogodzić z tym, że zawsze w głowie będzie przebrzmiewać myśl: można było zrobić więcej.
Życie jest bezczelne, każe iść do przodu, nie zostawia miejsca i czasu na odchorowanie poprzedniego dnia, wrzucając cały czas nowe zadania, problemy, tematy, sprawiając, że nawet wypowiedziane gdzieś na schodach “bałem się, że umrzesz” pomimo wielkiej wagi, rozmyje się gdzieś w powodzi kolejnych wydarzeń.
Kwiecień przeszedł przez świat jak walec przez pole kukurydzy. Wygniótł wszystko, wszystko położył. Ale nie wszystko połamał.
Pora strzepnąć ostatnie źdźbła, drobiny kurzu, poprawić spodnie w kroku i iść do przodu ucząc się cieszyć z faktu, że jest tylko jedna urna, chociaż mogły być dwie.
Kwiecień, ty k^wo.
***** ***
Wczoraj bałem się śmierci, dzisiaj skręcę grilla.
Nikt mi nie powie, że świat nie jest poj3bany.