AI: zagrożenie osmotyczne

Jesteśmy tym, co czytamy.

Szukając treści, badając teksty, mimowolnie chłoniemy logikę budowania zdań opartą o jakiś „naturalny” model językowy. Pracując z LLM, teoretycznie możemy odrobinę sterować procesem powstawania tekstu, na przykład podkreślając oczekiwany charakter treści. Nie zmienia to faktu, że efekt naszej pracy to nadal będzie jedynie wynik badania, czy prawdopodobieństwo użycia TEGO słowa jest większe, niż prawdopodobieństwo użycia słowa TAMTEGO.

Obcowanie z wygenerowanym tekstem sprawia, że nieświadomie nasiąkamy matematyczną bezdusznością, logiką, która jest poprawna i nie zawiera błędów, ale jednocześnie wkodowuje Czytelnikowi taki, a nie inny sposób tworzenia zdań. Jałowy, wymuszony, bezpłciowy. Jak vegekotlet ze Stonki, który jest jadalny i trochę zdrowy i można się nim najeść, ale… za vegepulpą i ładną panierką, kryją się jedynie pustka i chłód pozbawionej życia chłodziarki.
No, chyba, że mięso się przeterminuje.

Przyznam się bez bicia: nie mam orientacji w terenie, mogę się zgubić w drodze z przedpokoju do kuchni. Pewnie dlatego rodziłem się przez cesarskie cięcie – sam bym nie trafił do wyjścia.
Właśnie w ostatnich miesiącach zabłądziłem w nowym, kolejnym świecie, który okazał się zdradliwym labiryntem: kręcąc się w zabudowie promptów, uzyskując coraz lepsze wyniki, z czasem takie, które od A do Z wyczerpywały narzucony promptom temat, mimowolnie karmiłem swój umysł wzorami tworzenia tekstu, z którym nie miałem nic wspólnego poza merytoryką uznawaną przeze mnie za poprawną. W tekście były zawarte moje opinie, uzasadnienia, wnioski, ale to nie były moje słowa. Nie zalatywało przestawionym szykiem zdań, nie można było się potknąć o homeryckie porównania, promptowy wymiot nie potrafił wpleść do tekstu wystarczająco żenujących stwierdzeń, które wraz z wszystkim co wymieniłem wcześniej stanowiły fakt, że mogłem się podpisać pod tekstem własną krwią.
Nawet praca pod pseudonimem zaczęła stanowić zagrożenie, bo produkt, pomimo że bez mojego nazwiska, sam w sobie był tekstem, treścią, którą później chciałem dopracować, wygładzić, z którą pracowałem, więc która mimowolnie mnie kształtowała.

A tfu!

Osmoza. Pracując z GPT4 zacząłem czuć się jak ogórek przyprawiony chlorkosodem promptanu. Niby ten sam, a jednak inny. Niby bogatszy o słony posmak, ale bardziej… sflaczały?
A ja nie lubię być sflaczały, to jeszcze nie ten wiek.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *