Jaskinia Ciesenć 2.0

O tym, że jaskinia jest ładna, to już pisałem. To, że potrafi zachwycić, pokazały zdjęcia z jaskini Ciesenć zrobione podczas poprzedniej wizyty.

A jaką jaskinią była w czwartek?

Jaskinią upływającego czasu. Jaskinią zmian, przeżytych dramatów i odspoleń, jaskinią w której czas leczy rany i potrafi zespolić najgłębsze pęknięcia. Ciesenć cudownie pokazuje, jak nieistotne są zniszczenia, jeśli dysponuje się odpowiednią ilością czasu i cierpliwości. Połamane wieki temu stalaktyty znów odrastają, pędząc w dół napędzane wodą i grawitacją, scalają się ze stalagnatami i jedynie nierówności w ich budowie mogą sygnalizować, że kiedyś któryś z nich został złamany. W końcu całość i tak tonie w szacie naciekowej, stając się z czasem potężną jednością odporniejszą, niż kiedykolwiek.

Wydawać się może, że wnętrze i piękno Ciesenci, jest bardziej… potężne, niż urokliwe? Każda rysa, uszczerbek, oderwana jej część nie odchodzi w zapomnienie, ale zmieniając swoją formę, położenie, kształt, przyczynia się do stworzenie czegoś nowego, kolejnego etapu wewnętrznego życia przestrzeni, która jest jednocześnie pusta, wypełniona pięknem, martwa i pełna życia. Jaskinia jest jak niekończący się, bulgocący gulasz, w którym jedne smaki przeplatają się z drugimi, by tworzyć grupę smaków trzecich. Wieczna ewolucja, wieczne zaprzeczenie końca i śmierci, która jest jedynie zmianą na drodze do powstania czegoś nowego, co z czasem także utraci swą formę, by stać się czymś innym.

Jaskinia Ciesenć była w czwartek niezwykle gościnna. Już obudzona do życia, już pełna ruchu, czy to tego skrzydlatego, czy pełzającego. Okienko wejściowe po kracie brutalne przypomniało, dlaczego nie powinienem żreć dodatkowej kanapki, zasysające błoto próbowało zerwać obuwie i lepiło się do tyłka jak otłuszczone łapska na plebanii.

W zasadzie zwiedzałem tę dziurę, jakbym był w niej pierwszy raz. Całkowicie zapomniałem, jak jest obszerna. Ani zdjęcia, ani plan nie uświadomiły mnie wystarczająco jednoznacznie, że będziemy mieli naprawdę dużo miejsca do wpychania się w zawaliska, chodniki i chodniczki, by szukać kolejnego miejsca, w którym czas, woda i odrobina minerałów stworzy coś zapierającego dech w piersiach.

Wydaje mi się, że nie zwiedziłem nawet połowy obiektu. Moi towarzysze w szaleńczym tempie nurkowali w kolejnych szparach, natomiast dla mnie, tamtego dnia, wystarczająca była główna sala z najbliższymi przyległościami. Znalazłem tam wszystko, czego wtedy potrzebowałem.

Mając świeżo w pamięci jaskinię Ciesenć, dobrze by było wrócić do jaskini Przepaść. W końcu to ona zdetronizowała bohaterkę tego wpisu. Czy słusznie? Warto by było to sprawdzić.

Jedno jest pewne: w czwartek zarezerwowaliśmy sobie zbyt mało czasu, pozostał niedosyt, niestety na tyle duży, że irytujący. To był jeden z tych dni, gdy poza batonami i zerowymi radlerkami, powinny być z nami termosy z ciepłym obiadem i duża, naprawdę duża ilość wolnego czasu.

Jaskinia Ciesenć: do zobaczenia.

***** ***
Foto z okładki: D.J.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *