Jaskinia Studnisko

Jurajska Królowa jest tylko jedna: Jaskinia Studnisko.

Najgłębsza, z największą studnią, najbardziej… no właśnie, jaka? Najbardziej formalnie niedostępna, bo okienko czasowe do zwiedzania to ledwie jakieś dwa miesiące? A może najbardziej lansiarska, bo większej na Jurze nie ma, więc można się później przed narybkiem jurajskim chwalić, pytając od niechcenia: „a w Studnisku byliście”?

We wtorek wydawało mi się, że gdyby w pobliżu otworu wejściowego stała buda z piwem, to Studnisko wyszłoby samo z siebie, żeby postawić browara staremu znajomemu i tak ot, po prostu nad kuflem pogadać o tym, co u kogo słychać.

Tego dnia jaskinia była tak bardzo nienachalna, tak otwarta i przyjazna, że aż głupio było mi pchać się w każdą jej dziurę. To byłoby jak nadużywanie jej gościnności, bo przecież gdy ktoś zaprasza cię na herbatę, to nie czyścisz mu barku, lodówki i nie brombrasz mu żony.
No chyba, że jesteś germańskim najeźdźcą, albo przyjacielem Krawczyka.

Jaskinia trochę mnie przeraziła na wlocie. Nie wiem dlaczego, ale odwykłem od tak dużych przestrzeni na tyle, że niepewnie się poczułem tak wysoko nad ziemią. Lina też nie ułatwiała tematu: dziewiątka szła przez rolkę jak dzik przez kartoflisko, nadając mojemu zjazdowi o wiele większą prędkość niż bym tego sobie życzył. Co ciekawe, patrząc na film ze zjazdu widzę, że i tak poruszałem się z prędkością ślimaczą.

Dziwne.

Tak jak ostatnio, tak i teraz Studnisko nie zawiodło. Dwie największe sale nadal przywołują uśmiech na twarzy, nietoperze niezmiennie kołują nad głowami, kalafiory dumnie prężą swoje cellulitowe półdupki. Wszystko jest bez zmian, stateczne, pewne, fundamentalne. Jedynie towarzysze będący pierwszy raz w tej dziurze, napędzani gorączką jaskiniowego odkrywcy biegali z miejsca w miejsce, chcąc nasycić się każdą szczeliną.

Nie zszedłem tego dnia do samego dna. Nie było mi to potrzebne, w czym upewniły mnie tabliczki przy drodze w kierunku zakończenia Najgłębszej Na Jurze.

Tak, pamiętałem, że to gdzieś tam obsunęło się nieobsuwalne kończąc to, co wtedy jeszcze nie powinno mieć końca.

Wtorkowa wyprawa pozwoliła mi na spędzenie 40 minut w zupełnej ciszy, ciemności i samotności. Gdy dźwięki radosnego borowania chłopaków w kierunku dna rozmyły się gdzieś w skalnych głębokościach, jedynym moim towarzyszem były ćwierkające w górze nietoperze i pustka. Ale nie taka smutna, przynosząca uczucie osamotnienia.
To była jedna z tych pustek, których człowiek doświadcza wchodząc pierwszy raz do kompletnie gołego mieszkania czy domu, który już wkrótce będzie zapełniać meblami, dekoracjami, sobą, rodziną. To była pustka pozytywna, niosąca świadomość tego, że teraz będzie dobrze, bo, pomimo że ściany są jeszcze zimne i nie niosą żadnej barwy, to dają pewne oparcie, osłonę, wyznaczają bezpieczną przestrzeń, w której już teraz można poczuć się dobrze.

Gdyby Studnisko miało swoje ramię i ucho, to w ten wtorek chętnie bym je po tym ramieniu poklepał i szepnął do ucha: dobra z Ciebie jaskinia, dziękuję za gościnę.

Jako osoba, która najdłużej była w bezruchu, wychodziłem jako pierwszy. Potrzebowałem szybkiej okazji do rozgrzania nieco wychłodzonego cielska. I znów z wyraźnym niepokojem pokonywałem kolejne metry liny, bo przecież lonże są nowe, delta też nowa, wszystko jeszcze się dopiero układa i trochę inaczej trzeszczy i skrzypi niż w starym szpeju, no i tylko dwa razy sprawdzałem, czy z uprzężą jest wszystko dobrze, a najważniejsze to nie patrzeć w dół tylko przed siebie, albo do góry, albo na te nietoperze zgromadzone pod stropem, albo jednak popatrzę w dół jak wysoko już jestem no ja p1erdolę jak spadnę to umrę, po co patrzyłem w dół!
Zdecydowanie odwykłem od takich lufek.

To był dobry dzień. Nawet komary pod jaskinią prawie wcale nie cięły. I mech był jakiś wyjątkowo wygodny i temperatura odpowiednia, a i światło przyjemniej się układało.

 

Po prostu „trzy razy tak”.

Gdy ktoś mnie kiedyś zapyta, czy warto się pchać w Studnisko, odpowiem: „tak, ale przynajmniej dwa razy: pierwszy, by nasycić się emocjami wynikającymi ze zwiedzania nowego obiektu i pobiegać sobie po nim jak kot z pęcherzem, a drugi raz, by na spokojnie pogadać z jaskinią. Wszak Studnisko to całkiem fajna babka”.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *