Jaskinia Czarna. Plan wykonany.

Czasami trudno jest po prostu siąść i napisać, co siedzi w głowie. Szczególnie odczuwalne jest to w momencie, gdy te same informacje, emocje i przemyślenia, staram się prezentować na trzech zupełnie różnych platformach, wymagających nieco innej formy. To trochę tak, jakbym próbował w sposób niespójny pisać o czymś, co ma spójne źródła, a jednocześnie w każdej opowieści musi przybrać inny kształt. Gdy dochodzi do tego konieczność porządkowania sobie w głowie dopiero stygnących emocji i jeszcze nie do końca ukształtowanych wniosków, robi się tak bardzo nieciekawie, że momentami najchętniej sam bym sobie zaprzeczył i wszystko wypierdzielił w cholerę.
A przecież chodzi tylko o to, że wszedłem do dziury, zmęczyłem się i wyszedłem.

Jaskinia Czarna.

Przejście, o którym wszyscy wiedzą, a o którym się nie mówi, bo pomimo, że jest wymagane, to jest nieosiągalne. Absurd.
Najważniejsze, że jednak udało mi się podejść do tematu i poznać Czarną ponownie, całkowicie na nowo. Tak, z premedytacją piszę “ponownie”, bo już mieliśmy okazję do spędzenia czasu wspólnie: raz podczas kursu, a drugi raz, gdy już jako posiadacz KTJ potuptałem na spacer z kursantami. 7 lat temu. Wow.

Często piszę, że ta czy inna jaskinia jest jak ulubiona ciotka, do której chętnie się wraca, bo zawsze ugości i poczęstuje czymś fajnym i miło spędza się z nią czas. Z Czarną jest trochę inaczej. Gdybym był mieszkańcem Alabamy, to napisałbym, że Czarna jest jak ulubiona kuzynka, która wyrosła na naprawdę niezły okaz, z którym można spędzić czas stosunkowo (hehe) przyjemnie. Bo Jaskinia Czarna poza poczuciem jaskiniowej bliskości, dostarcza jeszcze jakiś dziwny, tajemniczy, ekscytujący dreszczyk czegoś, co trudno nazwać. Zupełnie, jakby człowiek po oglądaniu przez 7 lat produktów cukierniczych na wystawie, mógł w końcu wbić się ryjem w truskawkowy tort. Taki dobry, taki nie za słodki.

Wejście do dziury jest… jak wejście do dziury. Lina, pochyło, trochę wiszenia, tyle. I dopiero w miejscu, gdzie w przypadku Jury byłby już koniec, Czarna zaczyna prezentować swoje możliwości, momentami prowadząc do przebodźcowania człowieka. Bo jest przestrzeń, jest i jakiś naciek, jest prożek, na który da się wspiąć, jest jakaś dziurka wielkości garażu, do której pewnie warto zaglądnąć, jest na tyle dróg i alternatyw, że trudno je wszystkie na raz objąć umysłem i emocjami.

Przechodząc przez kolejne korytarze i sale Czarnej odnosiłem momentami wrażenie, że wszędzie spędzam za mało czasu, za mało uwagi poświęcam temu, co mam wokół siebie. Zbierając wycinki obrazów za pomocą aparatu, krzywdziłem nieuwiecznione obszary jaskini, które przecież były równie ważne, istotne, piękne.

Ostatecznie chyba skupiłem się na próbie rejestracji materiału będącego formą reportażu z przejścia kursantów przez Jaskinię. Na coś trzeba było się zdecydować, to raz, a dwa: na tamten moment wydawało mi się, że jedynie podkreślenie wielkości Czarnej kruchością zwiedzającego ją człowieka pozwoli pokazać, z jak pięknym i potężnym obiektem mamy do czynienia.

Czy cała wizyta obyła się bez przeszkód? Nie, udało mi się w sposób nie do końca kontrolowany polecieć na trawersie Jeziorka Szmaragdowego, nie do końca sprawnie ogarnąłem przelotkę na Latających Wantach, nie jestem też zadowolony z tego, co udało mi się zarejestrować podczas zejścia spod otworu – tam był potencjał, którego nie wykorzystałem. Może to była kwestia zmęczenia, może braku sprytu, obycia? Nie wiem.

Wiem za to z pewnością, że Czarna wzbudziła we mnie dwa stany, których jestem całkowicie pewny i do których jestem w pełni przekonany, a z których to stanów wypływają dwa niepodważalne wnioski, rodzące dwie decyzje ostateczne:

Decyzja nr 1: zamknąłem ostatnią, niedokończoną sprawę. Wszystko, co miałem do zrobienia w Tatrach, zrobiłem. Nic nowego, nic innego nie zobaczę. Wszędzie już będzie tak samo, więc po wyjściu na powierzchnię już tu nie wrócę.

Decyzja nr 2: gdy będę kolejny raz w Czarnej na tego typu spacerze, będę chciał zwrócić większą uwagę na drogę zejściową, zaś w samej jaskini więcej uwagi poświęcę przestrzeni nad głowami, nawet, jeśli będzie to zrobione kosztem dokumentowania wydarzeń. Oczywiście wpasowując w to w jakiś sposób człowieka, który – jak już wspominałem – jest jedynym punktem odniesienia do pokazania skali obiektu.

Tak, kopnęło mnie i to bardzo. Dopiero dzisiaj zaczyna to do mnie docierać.

Kojarzycie ten moment, gdy budzicie się rano przed swoją Druga Połową i tak patrzycie na ten śpiący w pozycji niegodnej Twór z odbitą poduszką na twarzy, z zaschniętą śliną w kąciku ust, komicznie półprzymkniętą jedną powieką i wiecie, że nie zamienilibyście Jej/Jego na nic innego?
Taka właśnie jest Jaskinia Czarna.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *