Jaskinia Wielka Studnia Szpatowców

Wielka Studnia Szpatowców była ostatnim punktem naszej czwartkowej wycieczki.

Coś w tej dziurze nie grało.

Nie wiem, czy to nie do końca dobre samopoczucie, o którym wspominałem w części o Żabiej, czy efekt świadomości tego, że tym razem staram się odwiedzić jaskinię trochę bardziej zwracając uwagę na to, jaki przebieg mógł mieć wypadek, a w zasadzie wypadki w Jaskini Wielka Studnia Szpatowców. Sam temat wypadku poruszę w osobnym wpisie. A przynajmniej taki jest plan.

Nie było mnie w Szpatowcach od kilku ładnych lat. Zdaje się, że ostatnią okazją do odwiedzenia tego obiektu, był maraton jaskiniowy bielskiego klubu. Później z jaskinią jakoś nie było nam po drodze: bo to w sumie rura w dół i tyle, bo obok nic większego się nie dzieje, bo tamto i owamto.
Tym razem, z założenia odwiedzaliśmy mniejsze obiekty w ramach Tour De Żabia i Spółka, więc Studnia Szpatowców idealnie wpisywała się w nasze zamiary.

A sama jaskinia… znów mógłbym napisać, że „zdążyłem zapomnieć, jak ładnie wygląda otoczenie otworu wejściowego”. Albo „wnętrze jaskini zaskoczyło ilością przestrzeni w środku”. Prawda jest taka, że za bardzo nie ma się nad czym rozpisywać: mamy pochylnię, masę przepinek do zrobienia dzięki bogatemu obiciu (pozostałemu po akcjach ratunkowych?), można sobie zjechać przez otwór do wnętrza dzwonu, lub schodzić drugą stroną, bardziej po ścianie jaskini.

Atrakcji na dnie raczej brak, zimno, mokro, nie udało nam się „zasiedzieć” w jaskini przy tradycyjnym radlerku na dnie. Po prostu tamtejsza pustka nie była tą, która zapraszała do posiedzenia dłużej, sprawdzenia, czy na pewno wszystko już zostało odkryte, czy ta albo tamta dziura na pewno nie ma kontynuacji. Wlaliśmy w siebie po bezalkoholowym, pogadaliśmy chwilę i można było ruszać w górę.

No i właśnie. Nie zawsze czuję się tak samo w dziurze. Być może jest to czasami kwestia zmęczenia, znudzenia, oczekiwania czegoś innego niż to, co odnalazłem w obiekcie.
Podobnie było tym razem, ale… nieczęsto mi się zdarza, że chcę jak najszybciej mieć za sobą wyjście z jaskini. Niby wszystko jest ok, nie mam problemu na linach, nie sypie się na łeb, droga w górę też nie jest jakaś zbytnio eksploatująca, towarzystwo dopisuje, ale…

Nie chcę dorabiać ideologii na siłę, ale może bardzo mocno odbiło się na mnie to, że cała wizyta w Studni Szpatowców była przesiąknięta chęcią (a może i potrzebą?) sprawdzenia, jakim sposobem mógł mieć miejsce ten, czy tamten wypadek w Jaskini Studnia Szpatowców? Dostrzegając potencjalne, ukryte, niepozorne czynniki mogące doprowadzić do tragedii, w pewnym momencie chyba poczułem się nimi przytłoczony.

Na pewno coś było nie tak. Faktem jest, że czasami w jaskini „jebie trupem” gdy wszystko się sypie, kołysze i leci na łeb. Tu było inaczej. Tu jaskiniowa pustka jednoznacznie przypominała, że COŚ się tu kiedyś wydarzyło, coś złego. I robiła to o wiele mocniej niż Jaskinia Wierna w rejonie wypadku, który miał miejsce w 2014 roku.

Czy wizytę w Studni Szpatowców można uznać za udaną? Tak. Ale jednocześnie była to wizyta na swój sposób trudna, niepokojąca. Dobrze było odwiedzić tę dziurę, a jednocześnie BARDZO dobrze było z niej wyjść.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *