Jaskinia Gienkówka

Zabijcie mnie, nie mam pojęcia, skąd wiem o tym obiekcie. Jak już przy okazji Jaskini Spełnionych Marzeń pisałem: dla mnie Rodakowska Trójca to zawsze były Rysia, Marzenia i Józefa. A tu nagle pyk, niespodzianka: 150 metrów dalej mamy kolejny obiekt.

I to właśnie Jaskinia Gienkówka miała być deserem po Marzeniach: idealna, bo w miarę nowa, nieznana mi wcześniej, pozioma, więc można było z tyłka zrzucić szpej, do tego nie trzeba się daleko przemieszczać. Czego chcieć więcej?

Na pewno można by chcieć kilku rzeczy mniej. A konkretniej, to kilku centymetrów.

Pisząc wprost i bez owijania w bawełnę: nie udało mi się zwiedzić Gienkówki, co wynikało z kwestii chemiczno-fizycznych, a mianowicie z powodu poliserniczkanu przydupia nie dałem rady przepchnąć się przez pierwsze przewężenie. Ani górą, ani dołem, ani tyłem, ani przodem, nawet i bokami – nie dało rady. Za to udało mi się na tyle skutecznie zatkać dupskiem jedyne wyjście z dziury, że reszta ekipy musiała czekać kilka ładnych minut na wyjście, nim jakoś wytargałem zaklinowaną godność na powierzchnię.

Czy Jaskinia Gienkówka jest warta odwiedzenia? Nie wiem, ale zerkając na zdjęcia chłopaków, w dalszych partiach dziury, jest … ciekawie:

Niestety nie było mi dane tego doświadczyć.
Istnieje szansa, że gdybym jeszcze popracował zadem i kopytami, to jakoś bym przeszedł przez przewężenie, natomiast i tak znów miałbym problem w kolejnym ciasnym miejscu. Zdecydowanie byłoby to daleko poza moją strefą komfortu.

Nie pozostało nic innego, jak wypełznąć na powierzchnię i zakończyć tę część wyjazdu na tarczy.

Jakieś słowo podsumowania? Wnioski?
Nie wiem. Idę dołożyć sobie serniczka.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *