Montagna de mierda

Któraś tam kolejna doba Woodstocku. Sądząc po syfie w obozie – trzeci dzień biwakowania, a pierwszy dzień koncertów. Zapakowani w namiot wyciągamy się z Najwspanialszą-Z-Żon na materacach. Przez otwarte drzwi wpada do środka delikatna woń gandy, zwietrzałego piwa i szczyn z pobliskich krzaków. Noc rozpostarła swoje ramiona nad kostrzyńskimi polami. Księżyc przebija się przez drzewa, ktoś w namiocie obok chrapie, ktoś w pobliskim obozie puszcza siermiężnego bąka.
Do namiotu wlatuje komar zwabiony światłem czołówki: obserwowany przez nas przelatuje przez pół długości naszych legowisk, rozgląda się, po czym wylatuje z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
Wącham się pod pachą – no nie, no chyba jeszcze nie jest tak źle. Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon pociągając nosem. Ta przenosi wzrok z odlatującego komara na mnie. Chyba załapała o czym myślałem – z Jej niewieścich ust pada:

– a jebnąć ci?

Ja tam i tak wiem swoje.

*****

Woodstock. Równie wyczekany co i znienawidzony festiwal.

Muzyczno-piwny maraton, prawie idealne czas i miejsce, prawie idealne warunki, tylko… chyba przyszła już starość. Każdego ranka wypełzając z namiotu, człowiek tęskni do kabiny prysznicowej, do ulubionej gąbeczki, do ciepłej wody, do kibelka czystego z krystaliczną wodą w spłuczce, do lustra w łazience i tej pewności, że siadając dupą na desce nie złapie syfa gorszego niż wymaz z pochwy radzieckiej sanitariuszki.

Ale można sobie poradzić. O ile człek nieco obniży standardy. Albo wykaże się sprytem.
Bo co, jeśli nie spryt, pozwala nam wyszperać w okolicy pizzerię, które nie dość, że daje w miarę tanie i jadalne żarcie, to w dodatku ma czyste i przestronne kible? Być może i jest nieco kontrowersyjne mycie sobie łba w oczekiwaniu na żarcie, być może budzi niesmak szorowanie dupy w restauracyjnej umywalce, ale czy prawnie brudnych gaci w tym samym miejscu jest już bezczelnością?
To nie bezczelność. To trzeci dzień festiwalu.

*****

Wieczór. Leniwie sączymy piwo w obozie. Przepocony organizm domaga się solidnej kąpieli. Ta przewidziana jest na późne godziny wieczorne. Najwspanialsza-Z-Żon drapie się tam, gdzie damy nie zwykły się drapać w towarzystwie.

– jestem tak spocona i brudna, że normalnie czuję jak w mojej piczce rozwija się obca cywilizacja.

Ktoś obok dorzuca:

– no, i ta cywilizacja pewnie jest na takim etapie rozwoju, że bakterie wynalazły już koło.

Krztuszę się piwem przypominając sobie, co robiłem dziś z Najwspanialszą-Z-Żon. Na wszelki wypadek wącham palce – jest srogo. Ale dobry koń to i na błocie pociągnie.

*****

Woodstock. Maraton higieniczno-gastrycznego koszmaru. Mając dość Krisznowych Kulek Mocy i zupek chińskich, postanawiam coś upichcić. Ja! Prawdziwy samiec! Coś ugotuję!
Kroję więc mięsiowo – mięsiwo musi być! Tzn mięsiwa nie ma, ale jest kupiona rano kiełbacha – przy odrobinie szczęścia w jej składzie jest przynajmniej kawałeczek martwej świni. Wrzucam toto do garnczka, obsmażam, pachnie prawie jak jedzenie.
Z bagażnika wyciągam trzy puszki fasoli w sosie pomidorowym. Ciacham nożem niczym Wołodyjowski szablą i w ułamku sekundy puszki są już otwarte. Wrzucam fasolę do kiełbachy, gotuję, sprawdzam czy nie trzeba doprawić – trzeba. I tak nie mamy żadnych przypraw, więc trzeba będzie wciągnąć całość tak jak jest. Damy radę. Daliśmy, do ostatniej łyżki.

Wieczorowa pora. Najwspanialsza-Z-Żon kręci po mojej lewicy. Zanurzony w lekturze nie zauważam, że coś jest nie tak. Nagle z zaczytania wyrywa mnie chichy głos mej Drugiej Połówki:

– możesz otworzyć szerzej namiot?

Nie przeczuwając jeszcze niebezpieczeństwa odpowiadam:

– mogę, co, ciepło ci?

Najwspanialsza-Z-Żon robiąc minę niewiniątka macha do mnie rzęsami znad poduszki i słodko szepce:

– nie, ale puściłam bączka i trochę śmierdzi…

…w tym momencie nadchodzi fala uderzeniowa. Podmuch prawie zdmuchuje mi z głowy czołówkę i wbija okulary do wnętrza oczodołów. Rzucamy się w stronę wyjścia, po ścianach namiotu w panice ucieka na zewnątrz wszelkie leśne robactwo. Dopadam wyjścia i przewieszając się przez nie łapię powietrze. Po mojej lewicy sinozielona Najwspanialsza-Z-Żon krztusząc się próbuje ratować sytuację:

– to po tej fasoli bo myślałam, że tak sobie cichutko pryknę a to wyszedł taki bączek…

TAKI BĄCZEK!?!?! Kurwa, Sarin i Cyklon B są niczym przy tym pierdnięciu! W oddalonej o 15km remizie OSP włącza się alarm chemiczny, z drzew zaczynają spadać szyszki, gdzieś po drugiej stronie obozu słychać rozpaczliwy wrzask. Zerkam na prawo. Obok mnie przez wyjście namiotu przewiesza się pająk wymiotując na zewnątrz. Trzema parami trzyma się ścian namiotu, siódmą kończyną co chwilę ociera sobie pysk. Nasz wzrok się spotyka. Pająk patrzy na mnie ze współczuciem unosząc w moją stronę ostatnią, ósmą kończynę. Przybijamy sobie żółwika. Wzrok pająka mówi jednoznacznie:

– szacun stary, nie wiem jak to znosisz i nie rzygasz, ty to musisz mieć żołądek.

Nie pozostaje mi nic innego, jak szepnąć pod nosem w kierunku pająka:

– no cóż, lata praktyki stary, lata praktyki…

Następnego poranka schowałem puszki z fasolą głębiej. Żeby nikt ich nie znalazł. I nie zjadł.

Możesz również polubić…

12 komentarzy

  1. Heretyczka;] pisze:

    Widzę że poza muzyką nie różni się to za bardzo od moich obozów konnych, no może poza tym że obozy trwały 3 tygodnie.. 😉 A! no i puszki otwierałam siekierą.

  2. Anonimowy pisze:

    My w tym roku skusiliśmy się na Toy Camp. Gorąca woda, zamykane prysznice, czyste kibelki.. Całkiem przyjemnie było, chociaż i tak jak człowiek już dorwał się do prysznica do stał godzinę chłodząc się lodowatą wodą..

  3. 30lat pisze:

    Jak ze ściskiem na Toy Campie? Idąc asfaltem widziałem ładny, odgrodzony, czysty kawałek pola z ochroną, ale miejsca było tam diabelnie mało… Głębiej (w okolicy Lidla) było lepiej na polach, czy podobnie wyglądała sytuacja?

  4. Anonimowy pisze:

    Człowieku, nie wiem, jak Ty to robisz, ale czytając Twoje posty idzie się popłakać. Ze śmiechu. Oby tak dalej! 😀
    A co do festiwali, to zapraszam do 'wypóbowania' Podkarpackiego Woodstock'u, czyli Cieszanów Rock Festiwal 😉

  5. PAPROCH pisze:

    Kwiczę ze śmiechu 😀 😀

  6. Anonimowy pisze:

    Na ścisk nie narzekałam. Był wytyczone miejsca na ścieżki, gdzie nie wolno było się rozbijać, więc z dojściem w najdalsze czeluście Toy Campu nie było problemu. Te pole w okolicy Lidla to był jakiś Toy Camp Family, tam to już całkiem pustki panowały. U nas był ścisk lekki tylko 2 dnia, ale szybko to ochrona ogarnęła i rozlokowała odpowiednio niektóre namioty. Za rok już nawet nie będę się zastanawiać czy na pewno na toy camp ^^

  7. 30lat pisze:

    Hm. A prysznice były dostępne do oporu czy jakoś reglamentowali ilość szorowań dupska?
    Wiem, że niby większość informacji można dostać na ich www etc, ale wolę relację 1 ręki 😉
    Jak wyglądała sprawa z przestrzenią wokół namiotu? Było miejsce na rozwalenie się przy gazbutli/kuchence?
    Woda podciągnięta pod toy camp była wodą pitną (po przegotowani ofc ;> )?

  8. Unknown pisze:

    Siedzę i płaczę. Ze śmiechu 😀

  9. kibur pisze:

    Hahahah, no padłam z tych opisów. Świetne!!:)

  10. Anonimowy pisze:

    czyli wood się udał;)
    uśmiałam się jak norka z Twojej relacji!
    pozdr.
    K.

  11. Anonimowy pisze:

    Prysznice do oporu o/ I w sumie zawsze trafiałam na gorącą wodę, chociaż z własnej woli wybierałam raczej zimną. W chwilach największych upałów brałam 5-6 pryszniców dziennie. Tylko rano trzeba było postać w kolejce, ale to max 15-20 min. Bardziej przewidujące osoby odpuszczały sobie prysznic w okolicach 8-11 rano i albo chodziły wcześniej, albo później.
    Przestrzeń można było dowolnie zagospodarować zanim sąsiad rozwalił się obok, bo namioty starali się stawiać raczej blisko, żeby więcej się zmieściło. Ale jeśli zawczasu postawiło się jakiś partyzancki baldachim, albo stoliczek czy inne ustrojstwo którego było pełno, zaczynała się klarować nietknięta prywatna przestrzeń. My rozpięliśmy sobie za namiotem płachtę taką śmieszną, co by cienia życiodajnego dawała i nikt się nie czepiał. Ludzie ze sobą namioty ogrodowe przywozili i rozkładali. Wszystkie chwyty dozwolone 🙂 Woda jest pitna, ludzie śmigali z czajniczkami elektrycznymi do centrum ładowania wszelkich ustrojstw (budka gdzie można załadować telefon i jednocześnie depozyt to też zajebista sprawa była. No i te ładowanie mieli tańsze niż na samym terenie wooda, a przy tym masz pewność, że ci nie zginie nic).
    Co do gazobutli/kuchenki – zakaz wnoszenia. Tak samo jak grilli wszelakich. Ale sam woodstock też ma zakaz tego w regulaminie, więc to akurat nie jest nic dziwnego. Z tym że toy camp jest strzeżony, więc tam nie ma opcji przemycenia, jak na normalne pole na woodzie.

  12. Mabh pisze:

    I nie można zapomnieć o Się Dzieje Fest!

Skomentuj Heretyczka;] Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *