Na tym etapie Maraton Jaskiniowy powoli zaczął się stawać czymś z pogranicza majaków zmęczonego gorączką umysłu, a uporem szkraba, który zamiast spać – chce się bawić, pomimo że co chwilę opada powieka. A za nią głowa.
Niezależnie od zmęczenia szliśmy do przodu…
*****
Wcześniej nie wiedziałem, że Jaskinia Szpatowców ma też mniejszą siostrę, którą jest Mała Jaskinia Szpatowców. W porównaniu do swojej większej siostry (zwanej także Jaskinia Kalcytowa), Mała Szpatowców nie wiązała się z żadnym większym wysiłkiem.
Taka ot, dziura w ziemi, do której można zjechać, chociaż w sumie to nawet i dałoby się zejść bez zakładania większości sprzętu. Jednak mając na uwadze porę i nasz ogólny stan psychofizyczny, grzecznie ubieramy szpej i nurkujemy w dziurze, by po chwili ją opuścić.
Mała Jaskinia Szpatowców zaliczona. Zostawiamy za sobą otwór i kierujemy się w stronę jej większej siostry – na naszym celowniku jest Jaskinia Kalcytowa (Szpatowców).
Tę dziurę pamiętałem doskonale, głównie dzięki opowieściom o śmiertelnych wypadkach, które miały miejsce w Kalcytowej. Pomimo, że byłem tu kilka ładnych lat temu, nawet udało mi się odtworzyć z pamięci gdzie i w jaki sposób wykonywane było poręczowanie, oraz jak całość wygląda na dole. Nie oszukujmy się, wiele do pamiętania nie było, w końcu Jaskinia Szpatowców to nie Wielka Śnieżna.
Kalcytowa nie zaskoczyła niczym niezwykłym. Szybki zjazd na dół, odczekanie na swoją kolej i wędrówka do góry.
*****
Zaczęło się robić kiepsko: raz, drugi i trzeci gdzieś przykucałem, przysiadałem, to na chwilę oko przymknąłem, to wtuliłem głowę w ramiona. Pomimo, że zmęczenie coraz wyraźniej dawało o sobie znać, maraton jaskiniowy trwał. Po opuszczeniu szpatowych sióstr ruszyliśmy w stronę samochodów, by zostawić w nich już zbędny balast.
Część uczestników nie oparła się pokusie i wskoczyła do ciepłych śpiworów, co twardsi zdecydowali się na zaliczenie jeszcze kilku obiektów.
Z wielkim bólem zostawiłem za sobą przytulny samochód z mięciutkimi siedzeniami.
Czekało na nas jeszcze kilka jaskiń…