Rzycie óczy.

Człowiek uczy się przez całe życie. Dzień po dniu, minuta po minucie pochłania nowe informacje, umiejętności, nawyki. Koń zasadził kopa? Już nie stajesz za nim i nie postraszysz jego końskiej mości. Wyrżnąłeś zębami w kasownik? Już wiesz, że w autobusie należy trzymać się rurek. Przypaliłeś ciasto? To już wiesz, że niektóre rzeczy należy wyjąc w odpowiednim momencie. Spłodziłeś potomka? To już wiesz, że niektóre rzeczy należy wyjąć w… no… jak wyżej.
Ostatni weekend pomógł mi zrozumieć pewną rzecz: jeśli pożyczasz od kogoś namiot, upewnij się, że osoba ta jest z grubsza tego samego, lub większego wzrostu niż Ty. Czym grozi pominięcie tego elementu? Ano tym, że po rozbiciu pałatki może się okazać, że jako główny najemca namiotu, jesteś od niego dłuży o jakieś 30cm. I to w każdą możliwą stronę, w każdej możliwej konfiguracji. Efektem mojego niedbalstwa w temacie wzrostonamiotowym był koszmarny ból kręgosłupa, oraz całonocne wąchanie wyziewów z psiej paszczy. W sumie mogło być gorzej – pies mógł ułożyć się pyskiem w kierunku stóp…
Tak tak, dobry sen to podstawa. Nie sprzyja mu gniecenie się w przestrzeni, która jest przeznaczona dla 2 osób o wzroście 1,5 metra przez osoby, które mają o wiele większe gabaryty. A do tego psa zafascynowanego odkrywaniem przez sen nowego wachlarza możliwości w temacie odcharknięć, czknięć, szczeknięć, oraz pierdnięć. Duży plus – udało nam się jakoś to wszystko przeżyć, jednak namiot nad ranem był tak napompowany rodzaju gazami ustrojowymi (i nie mam na myśli dwutlenku węgla wydychanego z płuc), że próba przekłucia się przez tropik w wykonaniu komara mogłaby doprowadzić do eksplozji która byłaby w stanie znieść wszystko w promieniu 50 metrów, z zabytkowym domkiem, stodołą i wygódką łącznie. Rzec by się chciało, że mogłaby z tego wszystkiego ostać się jeno kupa gów… Dobra, pomińmy to.
Siedzę sobie właśnie gdzieś przy padoku. Obok pies bada językiem strukturę swojej moszny, kawałek dalej konie robią zawody pt. “Który z nas wepchnie sobie więcej trawy do twarzy”. Zachód słońca, chmurki na niebie, jednym słowem sielanka. Takie delikatne, chwilowe przedłużenie weekendu podczas którego dane mi było jakże wiele się nauczyć… Dowiedziałem się m.in., że poza karpiami, śledziem w śmietanie oraz filetem z mintaja istnieją także inne ryby! Ba! Do tego potrafią w rękach wybitnego kucharza stać się naprawdę zacnym daniem! Płetwiaste bydle było tak smaczne, że nawet ja zamknąłem się na chwil kilka skupiając się jedynie na pałaszowaniu… Nie pamiętam tylko jak się to bydle zwało… Coś z mitologii… Eros? Kondom? Coś z naprężoną strzałą w każdym razie.
Ryby, ptaki, ssaki, to był weekend wręcz przepełniony obcowaniem z przyrodą. To, że zaliczyliśmy pierwszy przypadek zgonu podczas rodzinnego zjazdu – to już Wam wiadomo z poprzedniej notki. Opuścił nas Czesław. Jednak nie był to jedyny przypadek, gdy familia otarła się o śmierć. W trakcie imprezy przybiegł do nas kilkuletni syn kuzynów Najwspanialszej-Z-Żon i z radością oznajmił, że znalazł żabę… W ognisku. Na poparcie swoich słów dumnie zaprezentował trzymaną w dłoni ropuchę w stanie dość zaawansowanego upieczenia. By podkreślić dramatyczną sytuację żaby dodam, że była okrutnie płaska. Nikt nie jest w stanie określić, co płaza dopadło wcześniej – płomienna rozkosz, czy gniotący nacisk niosącego śmierć precjoza. W każdym razie żaba z pewnością była martwa. Nie przeszkodziło to jednak Młodemu – oznajmił, że żabę uratuje! Pobiegł więc z żabią pieczoną zakładką do książek w stronę kranu, by bohaterkę napoić – wszak jest jakaś taka sucha. Żabie oczywiście życia to nie przywróciło, jednak przynajmniej my mieliśmy chwilę spokoju – dzieciak miał jakieś zajęcie.
Ktoś z Was powie – to nienormalne zostawić dziecku do zabawy płaską, upieczoną żabę? Powiecie, że płazi ostry dyżur pod wodą to zły pomysł? Odpowiem w ten sposób: zawsze mogło być gorzej. Młody mógł wpaść na pomysł reanimacji żaby metodą usta-usta…
Aaaaaaa, właśnie, ta zacna ryba wspomniana gdzieś wyżej to był amur.
Wracając do tematu żaby – w zasadzie można było podjąć jeszcze… barwniejsze próby reanimacji płaza. Poza wpompowaniem w truchło zapasu wody, który byłby wystarczający do zaopatrzenia w wodę na rok sporej wielkości etiopskiej wioski, można było spróbować przywrócić jej pierwotny kształt przy pomocy pompki z materaca, mogliśmy także puścić jej nasz hymn narodowy w wykonaniu Górniak. Takie coś nawet umarłego człowieka byłoby w stanie wskrzesić, a co dopiero żabę…
Weekend, barwny weekend. A od dziś szara rzeczywistość: praca, praca, stajnia, praca… Byle do piątku powiadam, byle do piątku. Nadchodzą dwa tygodnie urlopu.

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Myszka pisze:

    Oporny typ z tej żaby, leczy się taką siła i każdym pomysłem, a ona nie chce wspólpracować… wredne żabsko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *