Pół żartem, pół serio: karory… karoly… roryfel… kaloryfer!

W życiu każdego Prawdziwego Samca zdarza się, że jak wszystko jest ok, to i tak będzie zaraz do dupy. Musi, ale to MUSI się sprawdzić raz na jakiś czas teoria przekształcenia się z kupy szczęścia w samą kupę…
Złośliwy los nieustannie rzuca nam pod nogi kłody, sidła, a czasem nawet wielbłądzie gówno dla urozmaicenia cierpień.

Wtorek. Mam urlop pożytkowany na remont, bo oczywiście urlop spędzany na wypoczynku jest zbyt dużym luksusem jak na mój nędzny byt. Godzina 14 – posilam się kawą obserwując postawioną, piękną szafę. Lekko licząc – do środka wejdą cztery kochanki, piąta gruba, jest też lecąca przez środek rura na której da się tańczyć. Miziam delikatnie ściereczką miejsce, gdzie za kilka godzin spocznie torba z aparatem, gdzie namiot złoży swe ciało, gdzie będę mógł układać swoją radosną twórczość koszulkową. Poezja!
Żeby było lepiej, już za godzinkę wpadnie tu sympatyczny Rurolog, aby przełożyć mi kaloryfery, a wtedy zamknie się kolejny etap remontu. Swoisty kamień milowy oddzielający uzależnienia postępu prac od firm zewnętrznych. Ha! Ależ będzie pięknie!

Godzina piętnasta, minut chyba dziesięć. Dzwoni domofon. Otwieram drzwi. Pan Rurolog wpada do mieszkania z pomocnikiem witając się ze mną w biegu. Udają się od razu do miejsca prac.
Tuptam za nimi obserwując ich poczynania. Ja tam się nie znam, ale wg mnie powinni mieć ze sobą jakieś narzędzia – zamiast tego mają głównie tatuaże i dziury w butach. Nic to, ja się nie znam, staję z tyłu i nie odzywam się.
Rurolog z pomocnikiem stoją przed kaloryferem i patrzą na stalowy obiekt. Stoją. Nadal stoją wpatrując się w kawał złomu przymocowany do ściany. Stoimy tak sobie drugą minutę i milczymy. Ja bym na ich miejscu to nie wiem… jakiś klucz wyjął, jakąś zamrażarkę, coś poprzykręcał może… ale nie odzywam się. Zaczynam się zastanawiać, czy Rurolog nie jest mistrzem Jedi – być może będzie zmieniać kaloryfery siłą umysłu?
Z zamyślenia wyrywa mnie pytanie przybyłych:
– to ten kaloryfer?
Zaskoczony nie wiem co powiedzieć. Rozglądam się po mieszkaniu by sprawdzić, czy może pojawiły się ostatnio jakieś dodatkowe kaloryfery np na oknie albo w drzwiach albo w garnku. Jak okiem sięgnąć – jest tylko jeden grzejnik – ten który starają się zahipnotyzować Rurolodzy. Odpowiadam więc zgodnie z prawdą:
– no… ten. Ten sam, który oglądał Pan cztery dni temu.
– aha.
Znów zapada cisza. Wiem! Teraz nastąpią wyładowania elektryczne i lewitujący kaloryfer odłączy się od instalacji, a waląca z rur woda zamieni się w błękitnego węża lub smoka, który własnym łbem zablokuje ucieczkę płynu z instalacji!
Jednak nic takiego się nie dzieje. Rurolodzy nadal stoją jak stali. Zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem czegoś zrobić, np sprawdzić czy oddychają, albo coś w tym stylu…
W końcu młodszy z Rurologów przemawia głosem brzmiącym jak pierdnięcie w trzymetrową rurę pcv:
– bo my to zamrażarki ni momy.
Zaskoczony zaczynam się zastanawiać – na chuj mi informacja o ich zamrażarce? Ubili świnię i chcą ją przechować w mojej lodówce, czy jak?
– eeeeeeeee, zamrażarki?
– no, zamrażarki.
Po tej jakże długiej i wartkiej wymianie zdań znów stoimy gapiąc się w kaloryfer. Starszy Rurolog najwyraźniej postanawia rozwiać wszelkie moje wątpliwości słowami:
– no, zamrażarki. Tej do rur.

To nieco zmienia postać rzeczy. Wspomniana zamrażarka była podstawą zlecenia które przyszli wykonać. Mam już tylko nadzieję, że nie wpadną na pomysł poradzenia sobie nieco inaczej, np przez okładanie rur woreczkami z lodem. Postanawiam drążyć temat zamrażarki:
– ale co z tą zamrażarką się stało?
– no bo ona nie jest nasza tylko pożyczamy na godziny i jak pojechaliśmy teraz po nią i chcieliśmy ją pożyczyć i się okazało że nie ma bo ktoś inny pożyczył i nie odda jeszcze do środy i jej nie mamy. Ale proszę nie martwić się bo też damy radę bez niej i będzie ok…

Tradycyjne stwierdzenie ‘cycki mi opadły’ nie oddaje tego, co działo się ze mną gdy to usłyszałem. Nic to, spiąłem poślady szykując się na – z pewnością – powalający pomysł panów Rurologów. Młodszy Rurolog zaczął dzielić się ideą:
– bo my to zakręcimy wodę w piwnicy, tukej i tukej się ujebie i szybciutko-szybciutko się podmieni.

Na te słowa chyba nie był gotów nawet starszy Rurolog. Krew odpłynęła chłopu z twarzy, tatuaże wyblakły. Próbując najparlamentarniej jak się da wytłumaczyć pewne dziury w planie, zwróciłem się do młodszego Rurologa tymi słowami:
– Panie, nad nami jest woda w instalacji idącej na 11 pięter w górę, jak to wszystko wyjebie nam w dół, to zmyje mnie, Was, podłogę i połowę mebli w mieszkaniu!

Młodszy Rurolog podrapał się w głowę i zamyślił. Kurwa, zamyślił się, czyli mam pewnie z 20 minut czasu zanim na cokolwiek wpadnie. Tylko trzeba będzie co jakiś czas sprawdzać, czy nie zapomniał oddychać w tym głębokim zamyśle.
O dziwo już po 30 sekundach przemówił:
– no faktycznie, nie zauważyłem, że ten blok taki wysoki.

Jakim kurwa sposobem można nie zauważyć, że wchodzi się do 11piętrowego kolosa? No ja mam najebane ze wzrokiem, ale żeby pomylić osiedlowego giganta z parterowym domkiem jednorodzinnym to już faktycznie trzeba mieć nasrane w gałce ocznej!

– a kiedy będziecie mieć tą zamrażarkę?
– no, jutro możemy już mieć.

Zerkam w kajet. Oczywiście smutna rzeczywistość kajetowa szybko przypomina mi, że jutro mam jakieś spotkania, w czwartek stajnię, pasuje dopiero piątek. Czyli trzy dni przestoju w remoncie, bo nie można ruszyć podłogi bez wycięcia podstaw spod starego kaloryfera, więc nie można ruszyć uzupełniania ściany po starych listwach więc nie będzie można równać dołu by pasował z górą, więc nic nie będzie można pomalować. Nosz kurwa wasza zamrażarkowata mać!

– to w piątek po 15 może być? Wcześniej nie dam rady Was wstrzelić.
– może być.

Rurolodzy wypadli z mieszkania równie szybko, jak do niego wpadli.

Dopijam zimną kawę patrząc na stary kaloryfer. I na nowy. I na stary. Kawa dziwnie smakuje. Zerkam na kubek – nie przypominam sobie, żebym ostatnią kawę robił w zielonym kubku, na 100% robiłem w fioletowym. Rozglądam się po mieszkaniu. Na parapecie stoi fioletowy kubek. Nawet nie zaglądam do wnętrza trzymanego w ręku, zielonego. Odstawiam go na stolik, idę od razu w stronę kibla.
Sraczko, przybywaj!

Możesz również polubić…

11 komentarzy

  1. Deli pisze:

    Sraczko przybywaj!!! rozwałka :))

  2. Deli pisze:

    plis, plis, plis wyłącz weryfikację obrazkową pod komentarzami, roboty tu chyba nie zaglądają 😉

  3. 30lat pisze:

    Zrobione, jestem ciekaw co z tego będzie 😉

  4. Anonimowy pisze:

    Jak zwykle rozwaliłeś mnie 😉
    Pisz tak dalej.
    To mój pierwszy wpis na Twoim blogu więc pozdrawiam serdecznie, przeczytałem wszystko, wszystko mnie rozwaliło aż brzuch boli i przepona ledwo trzyma się w bebechach 😉

  5. KorKi pisze:

    Ostatnie zdanie spowodowało niekontrolowany wystrzał mojego śniadania z paszczy gębowej w kierunku monitorów korporacyjnych. Teraz trzeba szmaty szukać :>

    Świetnie piszesz, naprawdę mi się podoba, oby tak dalej!

  6. Justyna Hinz pisze:

    To musieli być niemieccy robotnicy 😀
    http://youtu.be/77a-k8_CAb8

  7. Anonimowy pisze:

    A szkoda, chętnie bym przeczytał Twoją relację z wymiany kaloryfera przez "fachowców" bez użycia zamrażarki 😉

  8. Anonimowy pisze:

    hahahh. końcówka mnie zmiażdżyła!! jesteś zajeisty ;p

  9. Heretyczka;] pisze:

    Ty patrz jaki domyślny ten rurolog! szkoda że nie było tam mojej matki – tak by ich objechała że gumką recepturką by piony zacisnął a karolyfer wymienił! 😉

  10. Anonimowy pisze:

    po wizycie rurologow, niesmak jak po spotkaniu z proktologiem 😉

  11. krotom pisze:

    Dziś piątek – sądny dzień rurologów, blogera i starego kaloryfera (sie mi zrymowało nawet 🙂 )

Skomentuj Justyna Hinz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *