Jaskinia w Kamieniu… Co mogę o niej napisać…
Chyba tyle, że ciekawsze od niej były okoliczności w których szukaliśmy otworu: biegając w okolicach kościoła późnym wieczorem, przestraszyliśmy wiernych, gosposię, oraz proboszcza, który chcąc sprawdzić czy nikt nie włamuje mu się na parafię – ruszył do nas uzbrojony w sympatycznego, rozmerdanego psa wielkości siedzącego szczura.
W związku z powyższym prośba: gdyby Wam przyszło do głowy kręcić się w okolicy jaskini o nietypowej porze, dajcie znać komuś na parafii, niech się nie stresują.
…a sama Jaskinia w Kamieniu?
Mała, płaska i tak śmierdząca, że nie wsadziliśmy do niej nawet kawałka kończyny.
Obiekt znajduje się przy jakimś podmokłym, bagnistym terenie (zalewowym?), więc ze środka jaskini bije orzeźwiająca woń czegoś wilgotnego, prastarego, lepkiego i błotnistego. Gdyby to był Kraków, można by pomyśleć, że to Smok Wawelski, ale w tym przypadku co najwyżej przerośnięta żaba.
Wizyta w Jaskini w Kamieniu ogranicza się do obejrzenia otworu wejściowego.
Oddychanie w jego pobliżu przez nos to wystarczająco dużo wrażeń.
Nie trzeba nigdzie głębiej wchodzić.
EOT.