…ciągle zapominam nazwy Polany Pisanej. Siądę tu i napiszę coś. Może mi się skojarzy.
Jaskinia Raptawicka. Niedoszły “projekt” MROK. Tym razem dojście bez zalegającego śniegu. Jeszcze nie ma bieli, jeszcze nic nie chrupie pod butami, jeszcze jest zielono i szumiąco. I pusto. Nie wiem, czy to kwestia kocówki września, czy pory dnia, ale w końcu nie ma w Dolinie ludzi, hałasu, męczących wrzasków i ciągłych narzekań.
Tylko telefon tak wyczekiwany, zamiast z radością nucić – zgrzyta zębami.
Zanurzam się w Raptawickiej. Zdziwiony. Faktycznie, jest tu drabina, są też kapsle. I puste puszki i folia po Goudzie z Tesco. “Nasi” tu byli.
Mając w pamięci plan jaskini, nurkuję w korytarze, korytarzyki, szczeliny. Jest mokro, chłodno, przyjemnie. Tylko dziwnie tak jakoś bez kombinezonu, bez worka, jedynie z chęcią i wyczekiwaniem na kojącą nutę, zamiast zgrzytu zębów w telefonie.
Obchodzę jaskinię.
Chyba znajduję miejsce, gdzie był przekop do Mylnej. Nie pcham się tam, jeszcze moje grube dupsko na nowo przepcha swoim ciężarem długą drogę w dół i nastąpi MROK na 100%.
Dziurka przyjemna. Spacerowa. Nawet chętnie bym się w niej położył, wpełzł w tą czy tamtą szparę. Ale to nie dzisiaj. Przecież nie zabierałem nawet kasku.
Wychodzę z Raptawickiej. Na dworze zapada zmierzch.
Pora wracać do bazy. Trzeba jeszcze postraszyć Kursantów opowieściami o tym, co czeka ich jutro.