Jaskinie w Tatrach

“Po tym, gdy zobaczysz jaskinie w Tatrach, jaskinie na Jurze będą jak wczołganie się pod tapczan”.

To jeden z tych cytatów, które okazały się prawdziwsze, niż wydawać by się mogło. Mój pierwszy kontakt z tatrzańskimi dziurami był… szokiem. O ile dobrze pamiętam, na pierwszy ogień w ramach kursu poszła Jaskinia Czarna. To ona uświadomiła mi, jak wielkie przestrzenie oferują jaskinie w Tatrach, jak bardzo można być pod ziemią… wyprostowanym. Ile do jest “dużo” lin, czym się różnią tatrzańskie jaskinie od jurajskich w temacie dojścia do otworu, które to dojście już samo w sobie potrafi być niezależną przeszkodą techniczną do pokonania.
I jak bardzo powrót do tej samej jaskini może być inny od pierwszej wizyty w danym obiekcie.

Śmieję się i mądrzę, że pierdu pierdu noga, że pierdu pierdu brzuch, że pierdu pierdu inne pierdy, więc powrót w Tatry mogę sobie ze łba wybić, ale… Jaskinie w Tatrach zaczynają znów wołać. Przywoływać. Wzywać. I coraz trudniej ignorować to wołanie.

Nie do końca jestem sobie w stanie wyobrazić dojście do Śnieżnej, czy Marmurowej, ale zimowe przejścia Kasprowej, Miętusiej, czy Zimnej są jak najbardziej w zasięgu.

Tak, tatrzańskie jaskinie wzywają. Nawet, jeśli pojawienie się w okolicy Kościeliska miało zakończyć się jedynie odwiedzeniem Jaskini Mylnej, Raptawickiej i Obłazkowej. Przecież w kolejce nadal czeka Jaskinia Mroźna i nic z tego, że kupić trzeba bilet. Smocza jama też czeka na swoją kolej i nawet jakieś zbójnickie jamy zaczynają się wydawać ciekawe i atrakcyjne, pomimo że jedyne sportowe emocje z nimi związane, to możliwość sprawnego wyprzedzenia grupek emerytów człapiących w poszukiwaniu ciszy i świeżego powietrza.

Ciągnie. Cięgnie prawie tak samo, jak kolano na zmianę pogody.
Jaskinie w Tatrach: tak mocno jak miało ich nie być, to tak mocno wołają.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *